CUD
CUD
CUD
CUD
CUD
CUD..................................................
KOCHANI! W KOŚCIELE TĘTNI ŻYCIE.
WYDARZNIE ZA WYDARZENIEM!
DZISIAJ POLECAM GORĄCO WIZYTĘ U MATKI BOŻEJ PŁACZĄCEJ W ARCHIKATEDRZE W LUBLINIE;
32 ROCZNICA CUDU I OBJAWIEŃ.
PONIŻEJ ZAPROSZENIE SAMEGO ARCYBISKUPA I SZCZEGÓŁY OBCHODÓW I TEGO WYDARZENIA.
POLECAM SZCZEGÓLNIE LUDZIOM Z LUBELSZCZYZNY, NO I WAKACYJNIE WĘDRUJĄCYM PO POLSCE- JAK DO CZĘSTOCHOWY.
WIEM, BO SAMA DOZNAŁĄM CUDÓW, ALE O TYM POTEM.
ŚWIEŻUTKIE NEWSY:
Komunikat Metropolity Lubelskiego – na niedzielę 2.07.2017
Komunikat Metropolity Lubelskiego
Umiłowani w Chrystusie Panu, Siostry i Bracia!
W poniedziałek 3 lipca zgromadzimy się na placu przed Archikatedrą w Święto Matki Bożej Płaczącej. O godz. 19.00 będziemy sprawować Eucharystię pod przewodnictwem pasterza kieleckiego, bpa Jana Piotrowskiego. Po mszy świętej wyruszymy z procesją różańcową ulicami Lublina, za Obrazem Matki Bożej Katedralnej. Uroczystości zakończy Apel Jasnogórski na Placu Katedralnym.
Serdecznie zapraszam do udziału w tych uroczystościach, podczas których będziemy dziękować Bogu za 25 lat istnienia metropolii lubelskiej. Powołał ją do istnienia św. Jan Paweł II bullą Totus Tuus Poloniae Populus w dniu 25 marca 1992 roku. Do metropolii należą, obok archidiecezji lubelskiej, także diecezje sandomierska i siedlecka.
Miesiąc później, 3 sierpnia, spod naszej Archikatedry wyruszy 39. Lubelska Piesza Pielgrzymka na Jasną Górę pod hasłem „W szkole Matki Bożej Fatimskiej”. Partnerem Pielgrzymki będzie Radio Plus Lublin. W tym roku będziemy z wdzięcznością wspominać pielgrzymkę św. Jana Pawła II w Lublinie sprzed 30 lat oraz dziękować za 25-lecie powołania metropolii lubelskiej. Tych, którzy nie mogą wybrać się na pielgrzymkę, zachęcam do udziału w funduszu solidarnościowym „Idę z Tobą”. Wszystkim angażującym się w ruch pielgrzymkowy – duszpasterzom i świeckim dziękuję za troskę i oddanie.
Na radosne głoszenie Ewangelii słowem i życiem, z serca wszystkim błogosławię.
Wasz Biskup Stanisław
Lublin, 28 czerwca 2017 r.
Czujecie?
PONIŻEJ DŁUŻSZA, NIEZWYKŁA HISTORIA-DLA CIEKAWYCH POLECAM.
JAK NIEZŁY KRYMINAŁ:
To był 3 lipca, niedziela. Miała być niedziela taka jak każda inna, chociaż może nie do końca, bo właśnie wtedy w Katedrze odbywał się ingres nowego biskupa lubelskiego Piotra Kałwy. Było bardzo dużo ludzi, jak to zwykle w niedzielę i modlili się przed obrazem Matki Bożej, jak każdego dnia. Po południu mniej więcej około godziny 15:00 osoby modlące się przed obrazem Matki Bożej zauważyły zmiany na twarzy Maryi.
To był 3 lipca, niedziela. Miała być niedziela taka jak każda inna, chociaż może nie do końca, bo właśnie wtedy w Katedrze odbywał się ingres nowego biskupa lubelskiego Piotra Kałwy. Było bardzo dużo ludzi jak to zwykle w niedzielę i modlili się przed obrazem Matki Bożej, jak każdego dnia. Po południu mniej więcej około godziny 15:00 osoby modlące się przed obrazem Matki Bożej zauważyły zmiany na twarzy Maryi.
Szczególnie jedna z sióstr zakonnych, siostra Stanisława Sadowska, która zmieniała kwiaty przed ołtarzem zauważyła łzy. Pobiegła zaraz do zakrystii do pana kościelnego i powiedziała mu, że Matka Boża płacze. Niestety pan Józef Wójtowicz, bo tak się nazywał, nie uwierzył jej. Powiedział do niej, że te babskie fanaberie to może zostawić sobie w domu. Ale dla świętego spokoju poszedł sprawdzić i ku swemu ogromnemu zdziwieniu zauważył również łzy na obrazie Matki Bożej. Oczywiście wszyscy ludzie, którzy modlili się w tamtym czasie przed obrazem również zauważyli to zjawisko. Powstało ogromne poruszenie, niemalże krzyk, że Matka Boża zapłakała. Ludzie modlili się w Katedrze, ale również wybiegali, żeby powiedzieć o tym innym osobom, które natychmiast przychodziły do Katedry.
Tego samego dnia 3 lipca wieczorem było juz tak dużo ludzi w Katedrze, że nie można było do niej ani wejść, ani wyjść. Nie można było też Katedry zamknąć z tego powodu. Poproszono zatem o pomoc kleryków z seminarium, którzy mieli jakoś dyrygować tym ruchem i umożliwić po prostu zbadanie zjawiska, bo Katedra była w tym czasie niezmiernie zniszczona po działaniach wojennych i przypuszczano, po prostu że jest jakaś wilgoć na ścianie, która tak akurat się złożyło, że obraz przemiękł i kropelki wilgoci ukazały się akurat pod okiem. Wyprowadzono więc ludzi z Katedry do późnej nocy, aby umożliwić zdjęcie obrazu i przeprowadzenie badań. Żeby to jednak było zrobione rzetelnie należało powołać specjalną komisję, która mogłaby się fachowo wypowiedzieć na ten temat, bo zdjęciu obrazu ze ściany okazało się, że obraz jest suchy, że łzy które widnieją na policzku Matki Bożej wcale nie mają nic wspólnego z wilgocią czy też mokrym płótnem, wręcz przeciwnie, rzeczywiście wyglądają jak prawdziwe, naturalne zjawisko. Powołano więc komisję do zbadania tychże łez. Powołano do tej komisji bardzo różne osoby. Był tam i lekarz, i chemik, i prawnik, i historycy sztuki. Fachowcy, którzy mogli na ówczesne czasy dosyć miarodajnie określić, co to jest. Niestety nie udało im się tego stwierdzić. Oficjalny raport, który został wydany po zbadaniu tego zjawiska głosił, że niestety nie udało się ustalić czym jest płyn, który widnieje na obrazie, nie są to ani łzy, ani krew, ponieważ ciecz, która spływała z obrazu Matki Bożej miała też czasami kolor wiśni, czyli wyglądało to tak jakby Matka Boża płakała krwawymi łzami. Wydano więc oficjalny komunikat, który głosił, że zjawisko to niestety nie można uznać za cudowne, bo badania nie wykazały aby to były łzy, czy tez krew ludzka. Natomiast na ówczesne czasy te badania były bardzo skromnie przeprowadzone i nie było ani odczynników chemicznych, ani nie było możliwości zbadania w warunkach na tyle laboratoryjnych, żeby dokładnie określić ta substancję.
To jest właśnie początek wydarzeń, które zaczęły się w Lublinie właśnie w lipcu 1949 roku. Bo mimo tego, że oficjalnie nie uznano tego za cud i ówczesny biskup lubelski wydał specjalny list, w którym informował wiernych, że zjawisko na obrazie Matki Bożej z całą pewnością nie jest nadprzyrodzone, gdyż badania tego nie wykazały, jednocześnie podkreślał, że to co dzieje się w związku z tym zjawiskiem, czyli ogromne pielgrzymki ludzi do Katedry , nawrócenia, spowiedzi z całą pewnością są cudem. Oczywiście ówczesne władze komunistyczne nie mogły przyjąć czegoś takiego, że w Polsce, w PRL-u, w państwie światłym według nich, rozwiniętym dzieją się takie rzeczy jak cuda w Kościele. Było to nie do pomyślenia, że PRL, w kraju który walczy z Kościołem, który uważa, że Kościół to jest ciemnogród, zacofanie, że to już dawno średniowiecze, nagle dzieją się cuda i przychodzą ludzie, którzy w to wierzą i którzy są gotowi niemalże życie oddać za to , że to jest prawda. Oczywiście byli tacy ludzie, którzy gotowi byli oddać życie za to i niemalże musieli to zrobić, bo władza zareagowała bardzo drastycznie.
Przede wszystkim prasa ówczesna niemalże codziennie drukowała artykuły, które wyśmiewały „cud w Katedrze” nazywając go prowokacją kleru, a ludzi, którzy do Katedry przyjeżdżali, a przyjeżdżały ich tysiące nie tylko z Lublina, ale bardzo szybko z całej Polski, nazywano po prostu ciemnogrodem. Natomiast nikt się tym za bardzo nie przejmował tym co sobie władza myśli i co robi, bo dla nich, dla ówczesnych ludzi ważniejsze było to co niejako było w ich przekonaniu prawdą, czyli to, że w Katedrze mogą wyjednać sobie wiele łask. Ale nie było to takie proste jak się okazało, bo niby plotka, jak nazwano wydarzenia w Katedrze, ówczesna władza powiedziała, że jest to plotka rozpuszczana przez kler i jego popleczników po Polsce, na tyle ich zaniepokoiła, że poinformowano bardzo szybko władze w Warszawie co się dzieje w Lublinie. Warszawa zaś poinformowała Moskwę, więc potraktowano to jednak bardzo poważnie, bo trudno sądzić, że byle plotka była na tyle istotna aby informować o zjawisku tym Kreml. Instrukcje przyszły z góry, wiadomo było, że trzeba coś z tym zrobić, że niemożliwe jest aby coś takiego się w Lublinie działo. W związku z tym po kilku dniach Lublin stał się zamkniętą twierdzą. Nigdzie w Polsce nie można było kupić biletu do Lublina. Nawet ci, którzy pojechali na wakacje, bo był to lipiec, mieli problemy żeby wrócić do domu, bo pociągi, bo autobusy, bo wszelka niestety do Lublina nie była wpuszczana. W związku z tym poruszenie, które zapanowało wtedy okazało się jeszcze jakby spotęgowane tą reakcja władz, bo każdy myślał, coś w tym musi być, skoro oni tak reagują.
Punktem kulminacyjnym tych wydarzeń był dzień 17 lipca. To też była niedziela. Na Placu Litewskim ówczesne władze postanowiły zorganizować wiec „antycudowy”, jak to wtedy określano., na który przybyć miał obowiązek każdy pracujący, musiał podpisać listę obecności. Byli także prelegenci, którzy mieli udowadniać, że to co się dzieje w Katedrze jest to sfingowane, jest to nieprawdziwe, jest to wymyślone, są to różnego rodzaju sztuczki, na które usiłuje się nabierać porządnych ludzi odciągając ich żniw i porządnych prac, jak to wtedy powiedziano. Oczywiście ludzie na Plac Litewski przyszli, bo musieli listy obecności podpisać, sobie juz zdawano sprawę z tego, że to nie takie proste, aby nie pójść i mieć problemy, więc oczywiście poszli. Natomiast jednocześnie, kiedy odbywał się wiec na Placu Litewskim, w Kościele Ojców Kapucynów po drugiej stronie Placu Litewskiego odbywała się msza święta. Bardzo szybko zmieszały się teksty wygłaszane przez ówczesne władze na Placu Litewskim z tekstami liturgii. Z jednej strony zaczęły padać hasła: „precz z Kościołem i klerem”, a z drugiej strony ludzie, którzy uczestniczyli we mszy, jak wiemy w małym bardzo kościele stali na zewnątrz, zaczęli krzyczeć hasła antyrządowe. Także wybuchło dosyć spore zamieszanie i w tym momencie, kiedy zaczęły się pewnego rodzaju przepychanki między ludźmi, do akcji wkroczyło UB. Byli to funkcjonariusze w ubraniach cywilnych, czyli na pierwszy rzut oka nierozpoznawalni, którzy najbardziej aktywnych, czy też tych, którzy wychodzili z kościoła i komentowali, oznaczyli ich ubrania kredą. Był to znak dla innych funkcjonariuszy milicji, że te osoby po prostu należy aresztować. Wyciągano więc je z tłumu, prowadzono na samochody ciężarowe, które były przygotowane i aresztowano. Kiedy ludzie zorientowali się w sytuacji, zaczęli uciekać. Każdy wiedział co może go spotkać. Ale nie było to takie proste. Całe centrum miasta było zamknięte. Stały wszędzie szpalery milicji, samochody ciężarowe i nie można było wyjść bez problemu z centrum, nawet jeżeli było się tam tylko przypadkiem. I właśnie wtedy zaczął się dramat dla większości osób, które wierzyły w cud. Złapane z ulicznej łapanki, wciągnięte na samochody, zostały zawiezione do ówczesnych komend milicji i ewentualnie do Urzędu Bezpieczeństwa, gdzie zostały zamknięte, aresztowane. Ale była to tak ogromna liczba osób, że ówczesne warunki nie przewidywały aresztowania takiego tłumu.
W związku z tym ludzi tych zamykano w piwnicach, w różnego rodzaju ciemnych pomieszczeniach, w schowkach, komórkach, gdzieś na schodach, w jakiś takich schowkach z węglem. Przeważnie osoby te spędzały tam dwa do trzech dni i mogły tylko pomarzyć o tym żeby skorzystać z toalety, czy napić się wody. Potem pojedynczo osoby były wyciągane na przesłuchania, ewentualnie znowu ładowane na zwykłe ciężarowe samochody i wywożone na Zamek Lubelski, który był wtedy więzieniem i który stał się dla wielu z nich na ponad rok domem, bo większość aresztowanych za cud spędziła tam tyle czasu. Tylko niewiele z tych osób doczekało się procesów, a jeżeli juz takie procesy się odbyły, były tylko dla nich niestety z niekorzyścią. Wszystkie osoby, które zostały aresztowane w związku z cudem, zostały oskarżone o próbę obalenia ustroju. Było to wtedy naprawdę bardzo poważne przestępstwo, za które groziło nawet do sześciu lat więzienia i zdarzyło się tak, że takie wyroki również zapadały. Natomiast najczęściej ludzie ci bez wyroków siedzieli w więzieniu. Zachowały się do dnia dzisiejszego wspomnienia wielu osób z tamtego czasu, które przejmują niesamowicie, czasu młodości dla wielu, bo większość aresztowanych to byli młodzi ludzie, przeważnie bądź studenci KUL, bądź uczniowie szkół średnich, ale nie tylko. To były bardzo różne osoby. Natomiast dla nich cała ta sytuacja przypominała po prostu druga wojnę i gestapowską łapankę.
Pani Lucyna Kochańska aresztowana właśnie na Placu Litewskim 17 lipca wspomina swoje aresztowanie w ten sposób: „ ...na drugi dzień przewożą nas do UB, na ulicę Chopina. Siedzimy w piwnicach, częściowo z węglem. Stąd wzywają nas na przesłuchania kilka razy dziennie. Zadają pytania. Ja wciąż daje te same odpowiedzi. Po dwóch dniach o brzasku dnia wywożą na Zamek. Przebrane w jakieś brudne spodnie i bluzy, na nogi ogromne, sznurowane drewniaki. Teraz do celi. Na mniej więcej 16 metrach kwadratowych jest nas około pięćdziesięciu kobiet. Jest to tak zwana kwarantanna. Nie ma tu łóżek, nie ma krzeseł, leżymy pokotem, jedna obok drugiej. 22 lipca dano nam pierwszy posiłek. Miska zupy, chyba z brukwi, bez łyżek. Zupa ma specyficzny zapach, czuć, że coś tam dodano. Nie mogę tego jeść. Na noc drewniaki wystawiamy na korytarz, ale w nocy z trzaskiem otwierają się drzwi. Dają nam dwie minuty na włożenie drewniaków, w łachmanach i tak jak jesteśmy, musimy stanąć w szeregu wyprostowane. Jedna melduje stan więźniów. Raz zdarzyło się takie przeszkolenie dwa razy w ciągu nocy, nie li8cząc tego, że ta lub owa jest wzywana na śledztwo. Czekamy juz chore, gorączkujące. Widać to bez sprawdzania termometrem. Ja jestem młoda, nie choruję. Mam 21 lat. Ale są tu i starsze kobiety. Jest gospodyni wiejska i matka małych dzieci. Jeszcze jedno przeszkolenie zanim nas przydzielą do innych cel po kwarantannie. Spędzają nas do bramy. Słyszę jak wojskowy manipuluje pistoletem. Przeżywam swoją śmierć. Wierzę, że on nas zabije. Czuję okrutny strach".
To tylko jedno ze wspomnień. Wspomnień jest niesamowicie dużo. Każdy przeżywał to inaczej. Ludzie wyrwani z codziennego świata, ze swoich obowiązków, z domów, z pracy, ze studiów zamknięci w więzieniu, nieznający swojej przyszłości. Tak naprawdę mogli wyrzec się wiary, bo taka była propozycja. Podpisz nam, że nie wierzysz, podpisz nam, że wiesz, że to było sfałszowane, że to wymyślili księża i idziesz do domu. Ale prawie nikt nie podpisał. Prawie nikt. Nieznana jest dokładna liczba aresztowanych. Na pewno liczy się juz to w tysiącach. Pewnie byli tacy, którzy się złamali, ale myślę, że było ich niewielu. Przeważnie każdy z nich spędził w więzieniu na Zamku rok czasu. Potem dzięki układom zawartym między prymasem Wyszyńskim a ówczesnym rządem PRL zwolniono większość tych osób. Wyszli na wolność, ale to nie była dla nich wolność. Nie mogli wrócić na studia. Stracili pracę. Musieli meldować się na milicji jako element szczególnie niebezpieczny. Nie wiedzieli co mają ze sobą zrobić. Do dzisiaj tamte czasy są bardzo żywe w ich pamięci. Świadków jest coraz mniej i każdego dnia pewnie będą odchodzić nawet ci, którzy czuja się dzisiaj nawet w miarę dobrze. Ale zostały ich wspomnienia. A w Katedrze wciąż został obraz Matki Bożej przed którym każdego dnia, chyba o każdej porze modlą się ludzie. Modlą, proszą, dziękują. Zostawiają wota, tabliczki dziękczynne. Niejako od tamtej pory Katedra jest podwójnie nawiedzana raz dlatego, że jest to miejsce święte, miejsce może spotkania z Bogiem dla wielu, a dwa jest to miejsce szczególnej pamięci czasów, które chciały przekreślić Kościół i Pana Boga. Ale się nie udało. Na szczęście.
A TU WERSJA SKRÓCONA:
NMP Płacząca
Cuda wciąż się zdarzają
Od tamtych wydarzeń mija niemal 60 lat. Naocznych świadków coraz mniej, ale pamięć o tym co wydarzyło się w lubelskiej katedrze w lipcu 1949 roku wciąż trwa. W tym roku, podobnie jak w latach poprzednich, 3 lipca do katedry przyjdą tłumy by czcić Matkę Bożą, która tutaj płakała.
O tych wydarzeniach powszechnie mówi się „cud lubelski”, choć oficjalnie samego zjawiska łez, jakie pojawiły się na obrazie Matki Bożej Kościół za cudowne nie uznał. Jednak w specjalnym liście z lipca 1949 roku biskupi zaznaczają, że liczne pielgrzymki, nawrócenia, spowiedzi i uzdrowienia z pewnością są cudownym znakiem działania Bożej łaski. Kolejne lata potwierdziły wagę lipcowych wydarzeń. W 1988 roku obraz Matki Bożej Płaczącej, jak zaczęto go nazywać, został ukoronowany papieskimi koronami, a sam papież Jan Paweł II, nie tylko modlił się przed nim, ale i przy różnych okazjach przywoływał wydarzenia z Lublina. Po dziś dzień przed obrazem Matki Bożej gromadzą się wierni wypraszając ciągle nowe łaski.
Zapłakała
3 lipca 1949 roku to była niedziela. Diecezję obejmował właśnie nowy biskup Piotr Kława. Po południu około godziny 16.00 przed obrazem jak zwykle modlili się ludzie. Wtedy to siostra zakonna Barbara Sadowska zauważyła zmiany na twarzy Matki Bożej. Pod prawym okiem Maryi widoczna była łza. Zawiadomiła o tym kościelnego Józefa Wójtowicza, który wspomina „Myślałem sobie, że się babom przewidziało i poszedłem sam. Zobaczyłem, że tak jest. Wróciłem do zakrystii i powiedziałem o wszystkim ks. Malcowi”. Inne osoby w katedrze także zauważyły zjawisko. Zaczęto się głośno modlić. Wieść o łzach na obrazie lotem błyskawicy rozeszła się po mieście. Ze wszystkich stron nadciągali ludzie, tak, że wieczorem nie można było zamknąć kościoła ze względu na napływający tłum.
Badanie
Poinformowane o wszystkim władze kościelne przypuszczały, że to naciek wilgoci usadowił się akurat w tym miejscu. Katedra była bardzo zniszczona podczas wojny i trwał w niej remont. Wilgoć wydawała się więc naturalnym wytłumaczeniem. Jednak kiedy zdjęto obraz ze ściany okazało się, że od spodu jest suchy i o wilgoci nie może być mowy. Powołano specjalną komisję do zbadania cieczy. Jednak ówczesne metody badawcze nie pozwoliły jednoznacznie określić co to jest, gdyż substancja na obrazie nie reagowała z żadnym zastosowanym odczynnikiem chemicznym. Stwierdzono tylko z całą pewnością, że nie jest to krew ani łzy, ale z dużym prawdopodobieństwem mówiono o płynie limfatycznym czyli substancji żywego organizmu.
Reakcja władz
Wierni jednak nie potrzebowali badań. Na własne oczy widzieli zjawisko, doświadczali wielkiej bliskości Boga, nawracali się, często spowiadali po wielu latach. Ówczesne władze absolutnie nie mogły sobie pozwolić na uznanie jakichś nadprzyrodzonych zdarzeń w katedrze. Oskarżyły kościół o mistyfikację a prasa pisała o ciemnogrodzie i zacofaniu ludzi, którzy wierzą w takie cuda. Urządzano w zakładach pracy specjalne masówki, na których przekonywano, że cud został sfabrykowany przez księży. Ludzie jednak wiedzieli swoje. Do katedry zaczęły napływać pielgrzymki z całego miasta, a wkrótce i z całej Polski. W związku z tym Lublin odcięto od świata. Nie sprzedawano biletów, zatrzymywano pociągi, a na rogatkach miasta ustawiono straże. Kiedy i to nie pomogło zaczęły się aresztowania.
Łapanka
Do najpoważniejszego starcia doszło 17 lipca, gdy na placu Litewskim zorganizowano wiec rządowy. W tym samym czasie w kościele kapucynów trwała Msza święta. Teksty liturgii splatały się z przemówieniami partyjnymi. Zaczęły się przepychani. Katolicy śpiewali „My chcemy Boga”, a przez megafony skandowano hasła „precz z klerem”. Pośród ludzi krążyli tajniacy UB znacząc kredą ubrania najbardziej aktywnych katolików. Kiedy ludzie się zorientowali zaczęli uciekać, jednak milicja zamknęła centrum tak, że trudno było się wydostać. W bocznych uliczkach stały ciężarówki na które ładowano zatrzymanych. Sceny z 17 lipca w Lublinie nie różniły się niemal od hitlerowskich łapanek.
Pokazowe procesy
Aresztowanych rozwożono po różnych komisariatach. Cele były niewielkie ciemne i wilgotne zupełnie nieprzystosowane do przetrzymywania tam ludzi. Często wcześniej trzymano tam węgiel. W małych pomieszczeniach było kilka desek, „szczęśliwcy” mogli liczyć na dwie prycze na kilkanaście osób. Po kilku dniach większość zatrzymanych przewożono do więzienia na lubelskim zamku. Jednak i tu było niewiele lepiej. Zasadnicze odbywanie kary zaczynało się po procesie sądowym. Te jednak nie dość że odbywały się nieuczciwie to jeszcze nie dano oskarżonym możliwości kontaktu z adwokatem. Pierwszy proces „cudaków” jak nazywano zatrzymanych w związku z cudem, miał miejsce 20 sierpnia 1949 roku. Wybrano 15 osób spośród aresztowanych. Sprawa odbywała się w Sądzie Grodzkim. Zatrzymani oskarżeni zostali o udział w zbiegowisku publicznym i czyny chuligańskie wobec funkcjonariuszy MO. Zarzuty nie wydawały się groźne. Wszystkich oskarżał prokurator Ryszard Nafalski, który ku zaskoczeniu wszystkich domagał się najwyższego wymiaru kary ku przestrodze dla innych. Jednym z dowodów na wyjątkową brutalność zatrzymanych był milicjant z ręka na temblaku w gipsie, który twierdził, że podczas aresztowania jedna z osób tak dotkliwie go pogryzła. Wszystkie osoby biorące udział w tym procesie otrzymały od 10 miesięcy do 2 lat pozbawienia wolności. Bardzo wysoką cenę przyszło zapłacić tym, którzy przyznawali się do wiary. Pomimo represji ludzie przychodzili do katedry modlić się przed obrazem Matki Bożej. Przychodzą tam do dziś. To miejsce szczególne, gdzie wciąż wierni wypraszają nowe łaski i dziękują za otrzymane.
Wspólna modlitwa przed obrazem NMP Płaczącej na pamiątkę cudu łez odbywa się każdego trzeciego dnia miesiąca. Prowadzą je pielgrzymi z różnych parafii.
Modlitwa rozpoczyna się o godz. 19:00 od Mszy Świętej a kończy Apelem Jasnogórskim i indywidualnym kapłańskim błogosławieństwem.
Urszula Buglewicz: - Co stanowi istotę jubileuszowych uroczystości maryjnych w archikatedrze lubelskiej?
Ks. prał. Adam Lewandowski: - Zamysłem organizatorów Tygodnia Maryjnego, poprzedzającego jubileuszową uroczystość 3 lipca jest to, by odczytywać sens wydarzeń sprzed 60 lat, sens cudu lubelskiego. Dlaczego łzy Matki Bożej? Dlaczego w katedrze? Dlaczego akurat w 1949 r.? Te pytania pozostają bez odpowiedzi. Natomiast warto spojrzeć na historię wydarzeń sprzed 60 lat i wcześniejszą z perspektywy pewnych znaków czasu, które są odczytywane jako szczególne interwencje Boże w życie miasta.
- Kto przyczynił się do rozwoju kultu Matki Bożej?
- Uznanie tego wydarzenia za cudowne spotykało się z oporami ze strony władz państwowych, co było rzeczą oczywistą, ale także władza kościelna była dalece ostrożna w uznaniu cudu łez ze względów społecznych i teologicznych. Przez wiele lat kult obrazu Matki Bożej w katedrze lubelskiej był obecny tylko w sercach wiernych i ich cichej modlitwie. Obraz Matki Bożej, na którym pojawiły się łzy był jednym z wielu obrazów w katedrze aż do lat 80. Wówczas za sprawą ks. Józefa Krasa i bp. Ryszarda Karpińskiego cudowny obraz po raz pierwszy został wyniesiony w uroczystej procesji. Owocem wierności ludzi, którzy przychodzą co dzień i modlą się za wstawiennictwem Matki Bożej, była decyzja Stolicy Apostolskiej i bulla uznająca trwałość kultu Maryi, związanego z cudem lubelskim. Dla nas autorytetem jest Jan Paweł II, który jako profesor KUL-u modlił się przed obrazem, a także nawiedził katedrę podczas papieskiej wizyty w Lublinie. Jan Paweł II w Syrakuzach wypowiedział znamienne słowa, że Matka Boża zapłakała w katedrze w Lublinie, ale ten fakt jest mało znany. Zatem, jest trwałość kultu i są słowa Jana Pawła II o łzach Matki Bożej. To są fakty.
- W jaki sposób Matka Boża potwierdza swoją obecność w cudownym obrazie?
- Matka Boża potwierdza swoją szczególną obecność w obrazie wieloma znakami. Niektóre z nich są widoczne, zapisane w archiwach, np. ludzie dziękują Bogu za uzdrowienia syna, córki przez wstawiennictwo Matki Bożej. To są te spektakularne cuda, ale cóż powiedzieć o tych wydarzeniach, które są niewidoczne, bo dokonują się w sercu człowieka i polegają na jego wewnętrznej przemianie? Gdyby nie te nadzwyczajne znaki i doświadczone łaski, skąd by się brało w każdą sobotę ponad 300 intencji, odczytywanych przed obrazem Matki Bożej? Każdego dnia wierni modlą się, zapisują swoje intencje na kartkach, proszą i dziękują, a to jest znak, że te łaski są otrzymywane.
- Sanktuarium Pani Katedralnej jest miejscem wyjątkowym…
- Sanktuarium Matki Bożej jest wyjątkowe, ale nie tylko przez to, że raz w roku odbywa się wielka uroczystość, która gromadzi kilkanaście tysięcy wiernych. Największym znakiem wyróżniającym to sanktuarium spośród innych jest stała obecność wiernych przed obrazem. Co dzień widzę ludzi modlących się przed obrazem Matki Bożej. W sercu Lublina, w gwarze życia jest to miejsce oazy, wyciszenia. Widzę ludzi wstających z klęczek i przechodzących na adorację Najświętszego Sakramentu, do konfesjonału. To jest przestrzeń szczególnego działania łaski Bożej. Przestrzeń rozmodlenia jest największym znakiem, cudownym znakiem miejsca i działania Matki Bożej. Kult Matki Bożej przetrwał tu nie dzięki staraniom Kościoła, ale dzięki modlitwie wiernych. Koronacja obrazu była okazaniem światu, że Matka Boża jest w tym miejscu obecna w sposób szczególny.
JUŻ WKRÓTCE MOJE SPOTKANIE Z MATKĄ.
AS
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz